English
русский
Українська

Currency

"Zamknęłam Maszence oczy, bo wszędzie były trupy": mama mistrza Europy uciekła z Mariupola pod ostrzałem snajperów

Olena PavlovaSport
W 2022 roku Switłany Oliferczyk i jej rodzina przeżyli jedne z najgorszych chwil w swoim życiu

Matka mistrza Europy w nurkowaniu Stanisława Oliferczyka spotkała się z inwazją Federacji Rosyjskiej na pełną skalę w Mariupolu, gdzie przeżyła najgorsze chwile swojego życia. Switłany zbierała śnieg, aby zdobyć wodę i zakrywała oczy swojej córce Masze, aby nie widziała trupów leżących na ulicach.

W rozmowie z OBOZREVATEL Switłana Oliferczyk wspomina zbombardowane mieszkanie rodziców, opuszczenie miasta na celowniku snajperów i swoją wiarę w ukraiński Mariupol.

"Maszenka była zdenerwowana, że nie pozwoliłam tacie przyjechać, Tolia już wziął bilet i mówi: "Przyjeżdżam do ciebie 25-go". Naprawdę prosiłam go, żeby nie jechał. Powiedziałam mu, że nie musi, że to bardzo niebezpieczne, że zabierają go z pociągów. W rzeczywistości, podobnie jak wielu mieszkańców Mariupola, myśleliśmy, że wszystko skończy się bardzo szybko, tak jak w 2014 roku. Ale to było bardzo przerażające" - powiedziała Switłana.

W ich domu ani w sąsiednich nie było wody, została wyłączona. Ale 8 marca w Mariupolu spadł zbawienny śnieg.

"Wzięłam szufelkę i wiadro i poszłam zbierać śnieg z samochodów i ławek. Jeśli chodzi o jedzenie, to z natury jestem szczurem i zawsze mam zapasy. Zawsze. I zanim mój mąż i Stas wyjechali do Kijowa, poszliśmy i po prostu kupiliśmy artykuły spożywcze. Ale było ciężko, bo gotowaliśmy na ognisku, a dookoła latały rakiety...... Ale żeby przeżyć, musieliśmy jakoś wyżywić siebie i dziecko" - wspomina Switłana.

"A potem przyjechała do nas siostra Toli z siostrzeńcem męża. Nie było wody, nie było śniegu i raz padał deszcz. Ale w pobliżu jest źródło i Sławik, siostrzeniec Tolika, poszedł po wodę. A potem był tak silny ostrzał, że siostra Tolika po prostu uklękła i modliła się do Boga, żeby wrócił do domu. I wrócił, ale wielu ludzi zginęło w pobliżu tego źródła" - powiedziała mieszkanka Mariupola.

Ze względu na rozpaczliwą sytuację z wodą, Sławik musiał iść do źródła nawet po tym strasznym ostrzale, ale Switłana wyszła tylko do ognia w wejściu - aby wyciąć, zamieszać: "Strasznie było przyzwyczaić się do tego, co tam było. Kiedy wyszłam na ulicę i zobaczyłam czołgi w pobliżu mojego wejścia i miasto w ruinie, po prostu nie mogłam sobie wyobrazić, że coś takiego jest możliwe".

Oliferczyk przyznała, że były chwile, kiedy ona i jej córka dosłownie żegnały się ze sobą - tak strasznie było podczas ostrzału.

"Tam, gdzie mieszkamy, był napływ. Siedzieliśmy z Maszą na korytarzu i w pewnym momencie dom został bardzo zniszczony. Wleciał, ale przewrócił ósme i dziewiąte piętro. Mężczyźni wybiegli, nie wiem, skąd wzięli gaśnice, ale dzięki Bogu nie doszło do pożaru. Niemniej jednak, to był horror" - zauważyła matka mistrza.

Rodzinny dom Switłany, w którym mieszkali jej rodzice, w ogóle już nie istnieje. "Wyzwoliciele" z Federacji Rosyjskiej najpierw go ostrzelali, a w czerwcu 2023 roku zburzyli, niszcząc dowody swoich zbrodni.

"Kiedy w Mariupolu był najcięższy ostrzał, moja mama przyszła i powiedziała: 'Córeczko, pomóż nam'. A ja odpowiedziałam, że nie mogę wyjść (mama mieszka po drugiej stronie ulicy), nie mogę zostawić Maszy. Na obwodzie domu stały już transportery opancerzone, a pod moją loggią czołgi. A potem piłam herbatę przy świecach u sąsiadki i widziałam, jak płonie balkon mieszkania moich rodziców. Ale już w nocy nikomu nic nie powiedziałem" - powiedział Oliferczyk.

"A kiedy moja mama rano powiedziała, że pójdzie odebrać dokumenty dotyczące mieszkania i historię choroby taty, powiedziałem: "Mamo, nie musisz nigdzie iść, wszystko spłonęło". Nadal mnie nie słuchała, poszła do garaży i sama zobaczyła, że wszystko spłonęło - zarówno mieszkanie, jak i dokumenty, a teraz dom został całkowicie zburzony" - powiedziała Switłana.

Wcale nie zniszczone, jednak kobieta nazywa mieszkanie swoją największą stratą.

"To wszystko jest niczym. Największą stratą jest to, że nie mogłam pożegnać się z tatą. Zawsze wiedziałam, że mój syn, mój mąż, nie będzie u jego boku, ale fakt, że nie będzie u mojego boku w tak trudnej godzinie..... Gdyby nie wojna, przedłużylibyśmy jego życie, ale w takich warunkach..." - wspominała ze łzami w oczach Switłana.

Powiedziała, że tata cały czas chciał wracać do domu: "Mama wyciągała go z domu, pokazywała mu balkon i mówiła: "Jesteśmy w domu, jesteśmy u Toli ze Swietą, tu są zdjęcia Stasia i Maszy". Tata zmarł siedem godzin przed urodzinami Maszy, 12 października.

Kiedy zapytaliśmy, dlaczego jej rodzice nie wyjechali, Switłana wskazała, że po prostu nie byliby w stanie, ponieważ jej tata cierpiał na bardzo poważną chorobę - szpiczaka krwi. Nigdzie by nie dotarł.

"A sposób, w jaki podróżowaliśmy... Nie rozumiem, jak w ogóle udało nam się wydostać. Tego dnia przyszedł nasz krewny, dotarł do nas pieszo i kazał nam się spakować. Wyszliśmy w tym, co mieliśmy na sobie, bez żadnych ubrań. Rzuciłem tylko skarpetki i spodnie Maszy, bo nie mogliśmy się spakować. Jak później z nimi iść? Mogliśmy przynajmniej sami chodzić. Później przewoźnicy dostarczyli kilka rzeczy. "Jak one pachną domem. Jacy oni są kochani..." - przypomniał Oliferczyk.

Kiedy Switłana i jej córka opuściły dom, aby dostać się do samochodu, który znajdował się w innym miejscu, w mieście toczyły się walki.

"Nie wiem, jak w ogóle tam dotarłyśmy, bo odłamki były po kolana. Samochód czekał na nas w innym miejscu. A jednak przedarliśmy się przez zbocze, gdy dotarliśmy na Mierzeję Białosarajską. I w ogóle nie mieliśmy korytarzy, po prostu wyjechaliśmy. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, czy uda nam się tam dotrzeć, czy nie" - powiedziała Switłana.

Okupanci obracają się na punktach kontrolnych w Mariupolu

"A kiedy Wowa nas zabrał i szliśmy z Maszą, stali tam wojskowi, chyba Czeczeni. Zaczął się ostrzał, ja się trzęsłam, Masza się trzęsła, wzięłam ze sobą małe ikonki. I ci wojskowi powiedzieli do nas: "Chodźmy tutaj". Zapytałam Wowę, co powinniśmy zrobić. Powiedział: "Wejdźmy, ale nie martw się". A kiedy poszedł za nami, dał im złotą monetę i powiedział, że idzie po swoją siostrę i siostrzenicę i musi nas zabrać w bezpieczne miejsce" - wspomina Oliferczyk.

Ponieważ Switłana nigdzie nie wyjeżdżała po oblężeniu Mariupola przez rosyjskie wojsko, w momencie jej wyjazdu 20 marca nie wiedziała nawet, że Rosjanie zrzucili bombę lotniczą na Teatr Dramatyczny, obok którego mieszkali.

"Kiedy się zbliżaliśmy, Wowa powiedział: 'Przygotujcie się, zbliża się Teatr Dramatyczny'. Byłem zdezorientowany: co to jest? Odpowiedział, że został zbombardowany wraz z ludźmi i dziećmi, którzy się tam ukrywali. Mieliśmy też snajperów, którzy siedzieli w każdym oknie naprzeciwko kościoła. Chodziliśmy, odmawialiśmy modlitwy. To był taki horror! Wyobraź sobie: mężczyzna i kobieta z dzieckiem idą i nikt nie wie, co im siedzi w głowach. Wszyscy tam tacy są - widać to na ich twarzach" - wspomina Switłana.

"A kiedy jechaliśmy wzdłuż Bulwaru Primorskiego, naszego ulubionego miejsca na spacery, zakryłam Mashence oczy, bo wszędzie były trupy. To taki horror! Dziecko zaczęło chorować na łuszczycę, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam" - przyznała Switłana.

Masza ma teraz 11 lat, ale według jej matki, dziewczynka często płacze za dziadkiem i chce zobaczyć babcię: "Nie widziałam mamy od 20 marca 2022 roku, kiedy opuściliśmy Mariupol. To już 17 miesięcy. A ona mówi: "Nie dam rady". Ponieważ ciśnienie krwi mamy gwałtownie wzrasta, a trzeba spędzić cztery dni w drodze. Ale ma wielką nadzieję, że na nas poczeka. Mówię jej, że na pewno na nas poczeka...".

Mama Switłany mieszka teraz w mieszkaniu jej i jej męża, a jej córka nie ma pojęcia, jak ciężko było kobiecie chodzić i widzieć ruiny zamiast rodzinnego domu, dopóki nie został zburzony.

"Bardzo często płaczę... I przez co musieli przejść Stas i Tola - mój syn i mąż. Stracili dużo na wadze. Stas nie mógł trenować. Ale teraz jest w świetnej formie, doszedł do siebie. Jest bardzo silny, jest wojownikiem i na pewno poradzi sobie ze wszystkim" - zapewnia mama sportowca.

Sama Switłana nazywa siebie sportowcem amatorem: "Chciałabym pływać, biegać, chodzić. Ale Maszunka jest tak żałosna, że żyliśmy nadzieją na nowy basen w Mariupolu, właśnie odnowiony "Neptun". Włożyliśmy w to tyle miłości. I tylko raz Tola miał tam trening ze Stasiem. I tam też uderzyła bomba, teraz nie ma nic" - powiedział Oliferczyk.

Oczywiście nikt teraz nie odbudowuje niczego w Mariupolu w ludzki sposób: "Postawili tam kolorowe pudełka bez wykopalisk, bez niczego - tylko dla kleszczy i kina".

Po tym, jak Switłanie i Marii udało się wydostać z miasta Azow, zamieszkały w Polsce. W zeszłym roku przyjechały na mistrzostwa świata w pływaniu w Budapeszcie i przeżyły wiele emocji. A potem wróciły na Ukrainę, aby utrzymać rodzinę razem. I choć Kijów jest daleko od Mariupola, ataki rakietowe na stolicę wciąż wytrącają im wiatr z żagli.

"Nie da się przyzwyczaić do wojny. W Kijowie jest strasznie, boję się o moje dziecko. Kiedy zaczyna się alarm, ja też bardzo się boję i Masza też bardzo się boi. Ale wszyscy jesteśmy razem. I jest łatwiej" - powiedział Oliferczyk.

I pomimo całego horroru, który Switłana musiała znosić przez miesiąc w oblężonym i pokonanym Mariupolu, nie traci nadziei na powrót tam: "Teraz jest to niemożliwe. Ale jak tylko Mariupol znów będzie ukraiński, wszyscy wrócimy do domu. Wrócimy."

Wcześniej OBOZREVATEL opowiedział, jak mama mistrza Europy w nurkowaniu otrzymała wiadomość z Krymu i 4 dni poza Ukrainą.

A mistrz Europy z Mariupola opowiedział, jak jego matka i 10-letnia siostra uciekły przed horrorem.

Tylko zweryfikowane informacje od nas w kanale Telegram Obozrevatel i Viber. Nie daj się nabrać na podróbki!

Inne wiadomości

Żona Joe Bidena doprowadziła go publicznie do łez. Wideo

Pierwsza dama wygłosiła przejmujące przemówienie