Currency
Stany Zjednoczone chciały zatrzymać Ziemię w przypadku ataku nuklearnego ze strony ZSRR: ten szalony plan oznaczałby koniec ludzkości
W szczytowym okresie zimnej wojny Stany Zjednoczone Ameryki poważnie dyskutowały nad pomysłem zatrzymania Ziemi w przypadku uderzenia nuklearnego Związku Radzieckiego na terytorium USA. Pomimo faktu, że autorzy tego planu uznali go za pomysłowy w tamtym czasie, naukowcy sugerują, że byłaby to katastrofa dla ludzkości.
Nietypową strategię obronną opisał w swojej książce Daniel Ellsberg, analityk strategiczny w RAND Corporation, który na własne oczy widział plany opracowane przez Stany Zjednoczone. Wdrożenie tego planu byłoby znacznie bardziej przerażające niż atak nuklearny.
Pomysł polegał na tym, że gdy tylko radary systemu wczesnego ostrzegania przed rakietami balistycznymi wykryją wylot pocisków z głowicami nuklearnymi z ZSRR, Amerykanie uruchomią szereg silników Atlas, które spowodują całkowite zatrzymanie obrotu Ziemi na chwilę.
Według autorów planu, moment ten wystarczyłby, aby radzieckie pociski nadal poruszały się bezwładnie i nie trafiły w wyznaczone cele. Uważano, że głównym celem Sowietów będą tak zwane amerykańskie pola rakietowe w Północnej i Południowej Dakocie, Wyoming, Montanie i Missouri.
W ten sposób, napisał Ellsberg, amerykańskie naziemne "siły odwetowe" zostałyby ocalone, aby przeprowadzić atak odwetowy (gdy Ziemia powróci do normalnego obrotu) na miasta i cele wojskowe w Związku Radzieckim.
Analityk przyznaje, że niewielu ludzi na świecie może mieć świadome pragnienie uderzenia grzybem nuklearnym, ale uważa, że amerykański pomysł byłby jeszcze gorszy niż uderzenie nuklearne.
Według jego obliczeń, aby zapobiec obracaniu się Ziemi, konieczne byłoby jednoczesne spalenie 2,6 x 1021 kilogramów paliwa, co stanowi "około 500-krotność masy ziemskiej atmosfery".
Ellsberg zauważa, że nawet zakładając, że ktoś mógłby zbudować tyle silników i uruchomić je jednocześnie, "niewiarygodnie gorące produkty spalania" zostałyby uwolnione do atmosfery planety, ważąc setki razy więcej niż sama atmosfera.
"Tak więc, nawet jeśli twoje cele przetrwałyby wojnę nuklearną, wszyscy zostaliby spaleni przez spaliny, które rozprzestrzeniłyby się po całej planecie" - zauważa Ellsberg.
Ale to, według analityka, dopiero początek. Ponieważ Ziemia poruszała się z prędkością 465 metrów na sekundę przed nagłym zatrzymaniem, wszystko na jej powierzchni poruszałoby się z tą prędkością, kontynuując ruch bezwładnościowy. W rezultacie woda, kamienie i inne odłamki poleciałyby na wschód, rozrywając wszystko na swojej drodze i wysyłając cały stos ziemskich szczątków do atmosfery i w kosmos.
Nie powinniśmy jednak zapominać o ziemskiej grawitacji, ponieważ wszystko, co wystartuje z Ziemi, gdy się zatrzyma, spadnie z powrotem, ponieważ nie osiągnie wystarczającej prędkości, aby pokonać grawitację planety. James Zimbelman, starszy geolog i emerytowany geolog w Smithsonian's National Air and Space Museum w Waszyngtonie, zasugerował, że takie bombardowanie planety własnymi szczątkami zamieniłoby powierzchnię Ziemi w stopiony "ocean skał".
Tak więc nawet gdyby amerykański plan uniknięcia ataku nuklearnego powiódł się, mieliby tylko kilka chwil na świętowanie, po czym nastąpiłby prawdziwy chaos na skalę globalną.
Wcześniej OBOZREVATEL mówił również o tym, co się stanie, gdy obrót Ziemi przyspieszy.
Subskrybuj kanały Telegram i Viber OBOZREVATEL, aby być na bieżąco z najnowszymi wiadomościami.